czwartek, 30 maja 2013

Góra Miłości

Środowe popołudnie. Wystawione na słońce ławki przy sklepie spożywczym GS Rozogi w Klonie. Kupiłem "Naszego Mazura", dwie drożdzówki i maślankę mrągowską. Zagłębiłem się w lokalną lekturę i podsłuchiwałem rozmowę jak mniemam atochtonów, ludzi z tąd:

Mężczyzna z piwem: zobacz Stachu, narzekają, że mieszkań brak, a tu za Szulcem chałupa wolna, do kupienia...jedynie trochę remontu wymaga.
Mężczyzna siedzący obok mnie na ławce, w dłoniach puste opakowanie po lodach czekoladowych: eeee...remont...od cholery pieniędzy potrzeba...zobacz wali się... tak...zbiera się na burzę...
Mężczyzna z piwem....: będzię lało...
Mężczyzna siedzący obok...: ciekawe jak jutro? Boże Ciało...
Meżczyzna z piwem...: Boże Ciało....bo robić się nie chciało...

Sklep Groszek GS Rozogi w Klonie
 Do Klona trafiłem z myślą zwiedzenia pogranicza mazursko - kurpiowskiego. Kierując się z Rozóg do Wielbarka trafiłem na coś w rodzaju przepysznego rodzynka? Wiemy jak smakuje ciasto z rodzynkami? Uwielbiam rodzynki w cieście i jeszcze bardziej je wydłubywać.
Dobrze jest powiedzieć, że takie rodzynki zdarzają się dosyć często, ale rzeczywistość nie jest taka łaskawa. W swoich globtroterskich podróżach po Mazurach lubię docierać do miejsc jeszcze nie poznanych, nie zasłyszanych, obcych w mojej świadomości.
Kto by pomyślał? Niepozorna mazurska wieś Klon, dawniej Liebenberg (góra miłości), siedem minut od Rozóg, 30 minut drogi od Wielbarka. Nazwa nie porusza, nie powoduje jakiegoś szczególnego zainteresowania. Po dotarciu na miejsce, mijając pierwsze zabudowania, Klon odkrywa swoje uroki. Zatrzymałem się na parkingu, tuż przy wejściu do parafialnego kościoła. Pięknie zachowana świątynia i brama ogrodzenia, zapraszała do wejścia.


Patrząc dalej wzdłuż ulicy, dobrze zachowana drewniana architektura chałup. Domy są wąskie i szczytem skierowane do ulicy. Wiedza wyniesiona z czasów studiowania historii podpowiada mi, że tak były budowane wsie założone na prawie chełminskim. Osobliwością  chałup jest konstrukcja - do ich budowy nie używano gwoździ, a drewno łączono na "cios".   

Ulica w Klonie

Zostawiłem w spokoju kościół i plebanię. Udałem się spacerem główną ulicą. Kobiety przystrajały domostwa, ubierały płoty w brzozowe gałązki. Jutro Boże Ciało. Słońce paliło, a duchota zapowiadała gwałtowny deszcz. Po drodze mijałem kolejne budynki, kurz wznosił się po każdym przejeżdzającym samochodzie. I wiejskie psy. Towarszyszyły mi aż do rozstaju dróg, gdzie zatrzymałem się przy cesarskim dębie tuż przy byłej szkole ewangelickiej. Pod dębem pomnik z 1923 roku poświęcony ofiarom I wojny światowej. Napisy nieczytelne.

Pomnik pod dębem cesarskim

Droga w Klonie




Dom w Klinie (vis-a-vis spalonego budynku byłej świątyni ewangelickiej) 

Gdy wróciłem pod sklep, miejscowe towarzystwo się rozeszło. Słoneczne popołudnie trwało na dobre. Drzwi sklepu nie zamykały się. Co raz auta zatrzymywały się, faceci jeszcze w roboczych kombinezonach wynosili piwo czteropakami. Pomyślałem sobie, że mógłbym tu zostać do jutra. Rankiem wstać i z kubkiem kawy przyglądać się życiu w Klonie. Tutaj wszystko żyje dla siebie. Ludzie chłoną czas jak gąbki. Pomyślałem też o duchach Mazurów - byłych mieszkańcach Góry Miłości. Wracając do Rozóg zatrzymałem się na chwilę przy opuszczonym cmentarzu ewangelickim.



Cmentarz ewangelicki

Wśród opuszczonych nagrobków kilka całkiem zadbanych z poprzewracanymi wygasłymi lampionami. Na tablicach wybite czytelne nazwiska i imiona: Glodek Jan, Glodek Luisa, Kopetz Marta, Koppetsh Charlotte, Koppetsh Gerard, Irmigarda Jerosz, Wilhelmine Zielony, Luise Trzeciak...
Odniosłem wrażenie, że po "hakta bombie" wysiedleń jakie nastąpiły w Klonie w latach 1974-1977, gdzie swoje rodzinne miejsce opuściło 40 rodzin (180 osób), ktoś pozostał?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz