niedziela, 3 listopada 2013

Bärenwinkel - Zaduszki


Johann Tratzick * 24.6.1869 + 21.11.1944 Psalm 39,3

"Oniemiałem milczeniem, zwątpiłem odnośnie słusznej sprawy, a mój ból się zajątrzył"
Psalm 39,3 Nowa Biblia Gdańska: Księga Psalmów




Niedźwiedzi Róg i wspaniały widok na Śniardwy



piątek, 20 września 2013

Pod nr 13 w Białej Piskiej

"Jeszcze przed paroma laty podróż do Olsztyna była niewielką przygodą. Dzisiaj mieszczuchy co dzień wtykają swoje wścibskie nosy do naszych izb. Świat się staje coraz mniejszy, nie ma już świata, który by należał tylko do nas. Zaczynamy deptać sobie po piętach".



Jedz ryby z Pasymia

Olsztyn (niem. Allenstein), dworzec główny w sobotni rzeźki poranek. Odjazd autobusu szynowego do Szczytna (niem.Ortelsburg) , godzina 8:30. Plan podróży ułożony na poczekaniu, kierunek Pasym (niem. Passenheim), urocze miasteczko położone między jeziorami Kalwa, Leskim i Gromem. Miasto z 1386 roku, lokowane na  prawie chełmińskim. Już sama data założenia miasta stanowi swego rodzaju zachętę do odwiedzenia tego miejsca.
Punktualnie po pół godziny podróży, zgodnie z rozkładem, pociąg dotarł do stacji Pasym. Spalinowy silnik autobusu szynowego pracował rytmicznie. Po sygnale odjazdu pociąg ruszył do Szczytna.

Budynek dworca od strony torowiska
Stojąc na peronie patrzyłem w krańcowe światła oddalalającego się pociągu. Zanim postanowiłem przejść się stacyjną alejką, po drugiej stronie ulicy Olsztyńskiej zauważyłem budynek - ruinkę z odpadającym tynkiem spod którego ukazywały się już mało czytelne napisy. Lubię takie niespodzianki, można powiedzieć smaczki historyczne.


Budynek z napisem
Pamiątka z przeszłości
Kierując się drogą do centrum Pasymia, minąłem opuszczony cmentarz ewangelicki. Zawsze zastanawiałem się dlaczego dworce mazurskich miejscowości są zwykle sporo oddalone od zwartej zabudowy? Odpowiedź znalazłem w książce Leszka Adamczewskiego, Łuny nad jeziorami. Agonia Prus Wschodnich. Otóż budując budynki stacji poza zwartą zabudową, budowniczy chcieli uniknąć ewentualnego zapruszenia ognia przez przejeżdżające lokomotywy.
Po jakimś czasie dotarłem do właściwego Pasymia. Zatrzymałem się na chwilę przy budynku poczty (ulica Mikołaja Reja). Sam budynek nie wzbudził we mnie zainteresowania lecz umiejscowione na nim dwa ciekawe elementy: żeliwny otwór podtynkowej skrzynki  na listy i sympatyczny listonosz w formie "płaskorzeźby" nad drzwiami frontowymi.





Ulica Mikołaja Reja ciągnie się aż do parceli gdzie znajduje się piękna świątynia ewangelicka z końca XV wieku. Kościół był okazały i widoczny z daleka. Skręciłem w prawo i po chwili znalazłem się w centrum. Już pierwsze spojrzenie na rynek, do którego się udawałem, zadowoliło mnie. Uwielbiam mazurskie miasteczka! Pasym wydawał się miejscem spokojnym, rozleniwionym porannym słońcem. Jedynie ratusz miejski dominował nad nie wysoką zabudową rynku.
Lubię obserwować życie w małych miastach. Mieszkańców którzy podążali do znanych sobie miejsc. Usiadłem tuż przy sklepie Fokus. Otworzyłem termos. Czarny płyn ostrą wonią przesycił poranne powietrze. Powoli wlałem w siebie gorącą kawę. Delektowałem się widokiem kamienic i mieszkańców Pasymia. Wspominałem słowa Johanna Leberechta: "Tutaj jesteśmy szczęśliwi (...) Żyjemy na uboczu dróg i daleko od miast. We własnym świecie. I żyjemy dobrze. Tak też ma to pozostać".



Późno gotycki kościół ewangelicki z końca XV w.




Zabudowa ulicy Ogrodowej



Sklep&apteka Fokus



Jedz ryby z Pasymia

Jezioro Kalwa






   

niedziela, 25 sierpnia 2013

Działdowo i drzwi...

Dlaczego: "Działdowo i drzwi"?

Działdowo, Soldau to jedyne na Mazurach miasto które przed 1945 rokiem znajdowało się w granicach Polski. Przewodniki po tym mieście zapraszają do zwiedzania licznych zabytków architektury m.in. ukształtowany na przełomie XVIII i XIX wieku rynek z zabudową koło ratusza wraz z kompleksem zabytkowych kamienic. Spacerując pierzejami rynku, uwagę moją przykuły liczne drzwi wejściowe. Każde z nich z niepowtarzalnym wzorem - jakby każdorazowo wyszły z pod ręki innego rzemieślnika - cieśli. Wśród nich stare, obwisłe na zawiasach, wyschnięte z łuszczącą się farbą. Gdzie indziej nowe z bogatą ornamentyką. Jedne zamknięte, inne na wpół otwarte, jakby ktoś zapomniał je zamknąć. Podróżując po mazurskich miejscowościach zwracam szczególną uwagę na detale. Działdowo stało się dla mnie miastem pięknych drzwi które są szczególnym elementem każdego domu. Drzwi są symbolem przejścia między dwoma światami: zewnętrznym i tym intymnym, niewidzialnym - do którego bronią dostępu.
Niech puentą powyższego wpisu będzie życzenie jedej z mieszkanek kamienicy....w Pasymiu. Napis umieszczony na drzwiach wejściowych:


Działdowo i drzwi w roli głównej:

                                       















sobota, 10 sierpnia 2013

Pelcowizna w Reszlu i nie tylko

Trudno jest doszukiwać innej Pelcowizny niż ta stołeczna gdzie w latach pięćdziesiątych wzniesiono fabrykę samochodów osobowych, znaną jako FSO na Żeraniu. A jednak...inna Pelcowizna to nic innego jak Dom Handlowy w Reszlu. Nazwa o tyle oryginalna, że podczas ostatniego pobytu na Warmii i Mazurach skutecznie wróciła na siebie uwagę. Rok 1806 to początki "warszawskiej" Pelcowizny, natomiast rok 1241 to pierwsze wzmianki o staropruskim mieście Resel.   

Dom Handlowy >>Pelcowizna<< w Reszlu
Obecnie Reszel, zwany Kazimierzem Północnej Polski (bardziej przypomina Sandomierz) to kolejna "perła w koronie" historycznej Warmii. 
Planując przyjazd do Reszla, nie korzystałem z przewodników czy też innych broszur turystycznych. Chciałem "zdobyć" miasto z "marszu". Potraktowałem wizytę jako niespodziankę otrzymaną w południe. Prawie jak Garry Cooper w westernie "W samo południe" -  stałem się człowiekiem, który był zbyt odważny, aby uciekać - poznałem piękne miasteczko Reszel. To tutaj postanowiłem wypić moją drugą, aczkolwiek bardzo ważną w rozkładzie dnia - kawę. Tym razem cappuccino. Na szczęście Reszel obfituje w liczne urocze kawiarenki, poutykane w kolorowe śródmiejskie kamienice.  

Zamek gotycki, najokazalszy zabytek w Reszlu,
a jednocześnie największa wizytówka miasta.
Jedna z uroczych śródmiejskich uliczek


Panorama Reszla z wieży kościoła farnego








czwartek, 30 maja 2013

Spłonął budynek byłego kościoła ewangelickiego w Klonie - apel stowarzyszenia!

Cytuję apel Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju wsi Klon i okolic:

"Dnia 18 grudnia 2012 r. Stowarzyszenie na Rzecz Rozwoju Wsi Klon i Okolic poniosło dotkliwą stratę. Spłonął budynek dawnego kościoła poewangelickiego w miejscowości Klon k/ Szczytna. Obiekt był wpisany do ewidencji zabytków. Budynek od 2006 r. był własnością Stowarzyszenia. Od tego czasu remontowaliśmy budynek na potrzeby działalności Stowarzyszenia.
Dzięki wsparciu Fundacji Wspomagania Wsi w Warszawie i wielu sponsorów, dokonaliśmy kapitalnego remontu dachu budynku. Realizowaliśmy szereg różnego rodzaju projektów i zadań publicznych (...) Wszystkie pozyskane środki wydatkowaliśmy na zakup materiałów budowlanych i akcesoriów do dalszego remontu budynku. Część budynku zaadaptowana była na świetlicę Stowarzyszenia. Udało nam się uratować większość wyposażenia. Zamierzamy odbudować budynek..." Więcej na temat




Budynek świątyni przed pożarem.
Zdjęcie z www.ostpreussen.net



Góra Miłości

Środowe popołudnie. Wystawione na słońce ławki przy sklepie spożywczym GS Rozogi w Klonie. Kupiłem "Naszego Mazura", dwie drożdzówki i maślankę mrągowską. Zagłębiłem się w lokalną lekturę i podsłuchiwałem rozmowę jak mniemam atochtonów, ludzi z tąd:

Mężczyzna z piwem: zobacz Stachu, narzekają, że mieszkań brak, a tu za Szulcem chałupa wolna, do kupienia...jedynie trochę remontu wymaga.
Mężczyzna siedzący obok mnie na ławce, w dłoniach puste opakowanie po lodach czekoladowych: eeee...remont...od cholery pieniędzy potrzeba...zobacz wali się... tak...zbiera się na burzę...
Mężczyzna z piwem....: będzię lało...
Mężczyzna siedzący obok...: ciekawe jak jutro? Boże Ciało...
Meżczyzna z piwem...: Boże Ciało....bo robić się nie chciało...

Sklep Groszek GS Rozogi w Klonie
 Do Klona trafiłem z myślą zwiedzenia pogranicza mazursko - kurpiowskiego. Kierując się z Rozóg do Wielbarka trafiłem na coś w rodzaju przepysznego rodzynka? Wiemy jak smakuje ciasto z rodzynkami? Uwielbiam rodzynki w cieście i jeszcze bardziej je wydłubywać.
Dobrze jest powiedzieć, że takie rodzynki zdarzają się dosyć często, ale rzeczywistość nie jest taka łaskawa. W swoich globtroterskich podróżach po Mazurach lubię docierać do miejsc jeszcze nie poznanych, nie zasłyszanych, obcych w mojej świadomości.
Kto by pomyślał? Niepozorna mazurska wieś Klon, dawniej Liebenberg (góra miłości), siedem minut od Rozóg, 30 minut drogi od Wielbarka. Nazwa nie porusza, nie powoduje jakiegoś szczególnego zainteresowania. Po dotarciu na miejsce, mijając pierwsze zabudowania, Klon odkrywa swoje uroki. Zatrzymałem się na parkingu, tuż przy wejściu do parafialnego kościoła. Pięknie zachowana świątynia i brama ogrodzenia, zapraszała do wejścia.


Patrząc dalej wzdłuż ulicy, dobrze zachowana drewniana architektura chałup. Domy są wąskie i szczytem skierowane do ulicy. Wiedza wyniesiona z czasów studiowania historii podpowiada mi, że tak były budowane wsie założone na prawie chełminskim. Osobliwością  chałup jest konstrukcja - do ich budowy nie używano gwoździ, a drewno łączono na "cios".   

Ulica w Klonie

Zostawiłem w spokoju kościół i plebanię. Udałem się spacerem główną ulicą. Kobiety przystrajały domostwa, ubierały płoty w brzozowe gałązki. Jutro Boże Ciało. Słońce paliło, a duchota zapowiadała gwałtowny deszcz. Po drodze mijałem kolejne budynki, kurz wznosił się po każdym przejeżdzającym samochodzie. I wiejskie psy. Towarszyszyły mi aż do rozstaju dróg, gdzie zatrzymałem się przy cesarskim dębie tuż przy byłej szkole ewangelickiej. Pod dębem pomnik z 1923 roku poświęcony ofiarom I wojny światowej. Napisy nieczytelne.

Pomnik pod dębem cesarskim

Droga w Klonie




Dom w Klinie (vis-a-vis spalonego budynku byłej świątyni ewangelickiej) 

Gdy wróciłem pod sklep, miejscowe towarzystwo się rozeszło. Słoneczne popołudnie trwało na dobre. Drzwi sklepu nie zamykały się. Co raz auta zatrzymywały się, faceci jeszcze w roboczych kombinezonach wynosili piwo czteropakami. Pomyślałem sobie, że mógłbym tu zostać do jutra. Rankiem wstać i z kubkiem kawy przyglądać się życiu w Klonie. Tutaj wszystko żyje dla siebie. Ludzie chłoną czas jak gąbki. Pomyślałem też o duchach Mazurów - byłych mieszkańcach Góry Miłości. Wracając do Rozóg zatrzymałem się na chwilę przy opuszczonym cmentarzu ewangelickim.



Cmentarz ewangelicki

Wśród opuszczonych nagrobków kilka całkiem zadbanych z poprzewracanymi wygasłymi lampionami. Na tablicach wybite czytelne nazwiska i imiona: Glodek Jan, Glodek Luisa, Kopetz Marta, Koppetsh Charlotte, Koppetsh Gerard, Irmigarda Jerosz, Wilhelmine Zielony, Luise Trzeciak...
Odniosłem wrażenie, że po "hakta bombie" wysiedleń jakie nastąpiły w Klonie w latach 1974-1977, gdzie swoje rodzinne miejsce opuściło 40 rodzin (180 osób), ktoś pozostał?


piątek, 3 maja 2013

Bisztynek - zapomniane miasto na Warmii*

(*) Tytuł posta zapożyczyłem ze strony www.bisztynek24.pl

Od tego roku mój typ. Dotychczas uważałem, że w Polsce istnieją dwa miejsca w których mógłym zamieszakać, Elbląg i Cieszyn. Musiałem zdecydowanie skorygować moje uwielbienie dla tych dwóch miejsc i  do grona wybranych dołączył Bisztynek. Miasteczko w którym się zakochałem od pierwszego odwiedzenia o ile takowa miłość się zdarza. Żałuję, że w drodze do Szczurkowa tak niewiele czasu poświęciłem na zwiedzenia miasta.

Do Bisztynka dotarłem od strony Czerwonki i do centrum wjechałem pod Bramą Lidzbarską. To jedna z wielu wizytówek miasta. Na mnie zrobiła wrażenie tym bardziej, że jest jedyną zachowaną bramą z niegdyś istniejących trzech bram miejskich.


Brama Lidzbarska

Mimo zniszczeń roku 1945 roku w wyniku których miasto w połowie utraciło historyczną zabudowę, warto poświęcić uwagę Bisztynkowi. Nie mam na mysli "zwalające z nóg" zabytki ale czar tego miejsca. Wąskie uliczki, obdrapane kamienice, wszędobylskie psy różnej maści....
Dzisiaj nie mogę się uwolnić się od myśli powrotu do Bisztynka. Wkrótce! 


Jedna z ulic Bisztynka.
Po lewej kościół farny pw.Macieja Apostoła i Przenajdroższej Krwi Pana Jezusa

Między kamienicami, droga na podwórko

Zabudowa w centrum Bisztynka


Pies Borys

Samotna kamienica

Koniec świata w Szczurkowie

Szczurkowo, Schönbruch to jest prawdziwy koniec świata. Podobnie jak w przypadku Żytkiejem, bliskość granicy i historia miejscowości przygnała mnie tu na samym początku tegorocznej majówki.
No więc Szczurkowo, zagubiona wieś tuż przy granicy z Obwodem Kalingradzkim. Spędziłem tu kilkadziesiąt minut poszukując znaków przeszłości. Urządziłem sobie spacer wzdłuż siatki odgradzającej pas graniczny. Kaprys tej granicy polega na tym, że będąc tam na miejscu, odczuwałem ochotę pokonania zabezpieczeń i dalszej podróży.
Szczurkowo to wiekowa miejscowość. Prawdopodobnie została 1349 roku. Najbardziej mnie interesujący wycinek tak bogatej historii to rok 1945 kiedy to wieś została przedzielona granicą. Północna cześć Szczurkowa wraz z cmentarzem, zniszczonym budynkiem kościoła oraz dworca kolejowego przypadła Związkowi Radzieckiemu. Infrastruktura kolejowa została rozebrana, a szyny tradycyjnie zostały wywiezione "do prostowania". Po stronie polskiej do dzisiaj przetrwały liczne budynki zabudowy mieszkalnej, budynek szkoły i dobrze zachowana wybrukowana droga prowadząca w stronę Sępopola. 


W centrum Szczurkowa

Koniec świata w Szczurkowie

Budynek byłej szkoły
Samochód zostawiłem tuż przy granicy i poszedłem stronę drogi wylotowej na Sępopol i Bartoszyce. Wjeżdżając do Szczurkowa minąłem interesujący słup kamienny umiejscowiony tuż przy drodze. Kolejna niespodzianka. Domyśliłem się, że trafiłem na słup kilometrowy z wykutym napisem: Meilen bis Königsberg ( "x' km do Królewca) Wartość kilometrów jest nieczytelna.


Kamienny słup kilometrowy



Usiadłem tuż przy słupku. Stąd spoglądałem na zabudowania i bocianie gniazda. Nie wspomniałem. Szczurkowo to wieś bociania, jedno z najliczniejszych skupisk bocianich gniazd. Gniazda umieszczone są na specjalnych podstawach, czasami po kilka w gospodarstwie i okolicznych drzewach.

I jeszcze znalezione w sieci: Szczurkowo - krótka historia małej wsi z pogranicza

niedziela, 21 kwietnia 2013

Dawno temu w Zdorach

Aktualna lektura, Andrew Clover i Tata rządzi czyli 63 zasady szczęsliwego ojca.
Ciekawe wnioski:       
"Nienawidzę wszystkich rzeczy ze strychu. Kiedy jakiś przedmiot jest odkładany na przechowanie, to tak, jak ze skazańcami idącymi do celi śmierci. czasmi ktoś zostaje ułaskawiony, ale w większości nigdy więcej nie ujrzy światła dziennego"...
Ostatnio "ułaskawiłem" mapkę którą przygotowałem na wakacyjny wyjazd na Mazury ponad dwadzieścia lat temu. Wracam pamięcią: jeziora, namiot i ognisko. Na śniadanie chleb ze smalcem, na kolację chleb z dżemem. Mapka została wycięta z magazynu wędkarskiego. Z tyłu kartonu nakleiłem mapę  Mazur z atlasu geograficznego. Dzisiaj jest to dla mnie pamiątka sentymentalna.



Podczas ostatniej wizyty w Piszu i Trzonkach wybrałem się do pobliskich Zdór, powspominać młodzieńcze wakacje. Ech....wszystko się zmieniło;(


Ruscy zabrali szyny do prostowania...



Będąc w Ełku i pochylając się nad Gazetą Olsztyńską, przeczytałem artykuł o planowanych przez PLK zamknięciach niektórych lini kolejowych w regionie. Pech chciał, że 68 lat temu zwycieska armia Związku Sowieckiego dokonała złodziejskiej "korekty" zastałej infrastruktury kolejowej. Szkoda tylko, że obecne władze spółki PKL patrzą krótkowzrocznie.
Cytuję: "Od grudnia miały byc czasowo zawieszone połaczenia pomiedzy Tropami a Braniewem, działdowem a Brodnicą, a także dwie linie kolejowe, dzięki którym mozna było dojechać do Ełku. Chodzi o trasę Czerwonka - Orzysz (z tej 85-kilometrowej trasy korzystały ostatnio tylko pociągi towarowe)..."
Poniżej fotograficzny rekonesans po nieczynnej stacji kolejowej Orzysz.