poniedziałek, 21 stycznia 2013

Michał Kajka, Mazury

Na mazurskiej ziemicy
Jezior zgoła nie zliczy,
Blaskiem z dala odbijają,
Bardzo pięknie wyglądają.

A gdy spojrzy na nie wzrokiem
Albo we dnie, albo zmrokiem,
Radość w sercu się uczuwa,
Tu i ówdzie łódka suwa.

Jedna panna wodę bierze
Lub druga bieliznę pierze.
Tamój znów się człowiek kąpie
Lub tu pluskają się karpie.


poniedziałek, 7 stycznia 2013

11.55

O ósmej rano wypiłem kawę i studiując mapę okolic Gołdapi wiedziałem w którą stronę się udam. Znajomy z Suwałk opowiadał mi o jakiś ciekawych ruinach w miejscowości Mieruszniki. Opuściłem gościnne progi gołdapskiego hotelu >>Janczes<< i ruszyłem w drogę. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów w Kowalach Oleckich skierowałem się drogą wojewódzką w stronę Suwałk. Była końcówka jesieni i aura zza szyb samochodu wydawała się ponura i mało przyjemna. Uświadomiłem sobie, że moim ostatnim podróżom po Mazurach zwykle towarzyszył deszcz. Czasami wydaje mi się, że właśnie taka aura potęguję tajemniczość Mazur.
Jestem już w Mierusznikach.
Wyjechałem zza zakrętu i zobaczyłem na lekkim wzniesieniu pokaźne ruiny. Zdecydowanie były to ruiny kościoła ewangelickiego. Skręciłem w drogę w prawo w stronę wsi i zaparkowałem przy pierwszych zabudowaniach. Wysiadając z samochodu przywitał mnie ujadający kundel i w oddali ryk krów. Przypomniałem sobie Andrzeja Stasiuka w książce "Jadąc do Babadag" który napisał: "Tak, moja Europa jest pełna zwierząt".


Widok ruin od strony wsi

Patrzyłem na wieś która zupełnie nie przypominała tej z przed prawie siedemdziesięciu lat. Zwycięski pochód Armii Czerwonej w 1945 r. i późniejsza polityka PRL spowodowała prawie całkowitą degradację tych terenów. Przedwojenne Mierunsken (Merunen) to prężnie rozwijająca się miejscowość która, swój rozwój zawdzięczała korzystnemu położeniu tuż przy granicy oraz oddanej do użytku w 1911 roku linii kolei wąskotorowej, łączącej Mieruniszki z Oleckiem.

Przedwojenne Mierunsken

Dzisiaj linia już nie istnieje. Jadąc od strony Kowal Oleckich gdzie niegdzie można zobaczyć pozostałości w postaci nasypu, mostków.


Jedna z przepraw byłej linii wąskotorówki
Zaczęło mżyć. Było chłodno. Dłonią przecierałem szkło obiektywu. Moje zdjęcia są amatorskie. Nie mniej jednak zawsze chcę jak najlepiej ująć to co mnie interesuje. Przebiegłem drogę i zacząłem wdrapywać się po lekkim wzniesieniu. Liście były mokre i śliskie. Nie ułatwiały podejścia.
Stanąłem przed wejściem. Ruiny z rosnącymi w środku drzewami robią ponure wrażenie. I cisza którą zakłócał padający deszcz.



Po zejściu ze wzniesienia spojrzałem na wieże zegarową. Wskazówki zatrzymały się na godzinie 11.55. Czyżby ten wyznaczony, zatrzymany czas oznaczał koniec „innego” świata w Mierusznikach?


piątek, 4 stycznia 2013

Żytkiejmy i droga donikąd

O wpół do czwartej już ciemniało. Chciałem zobaczyć miejscowość o trudnej w wymowie nazwie: Żytkiejmy! Ale tak naprawdę przyjechałem tutaj bo ciekawiła mnie bliskość granicy z Obwodem Kalingradzkim. I jeszcze jedno. W sieci znalazłem zdjęcie budynku byłego dworca kolejowego z czytelną przedwojenną nazwą miejscowości: Schittkehmen. Musiałem tam być i zobaczyć.
No więc zobaczyłem.
Do Żytkiejm wjechałem od strony Żerdzin, gdzie całkiem niedaleko w Wisztyńcu można zobaczyć tzw. Trójstyk granic.


Wisztyniec i Trójstyk granic


Miejscowość wyglądała na uśpioną. Zostawiłem samochód w pobliżu budynku przedwojennego hotelu św. Huberta gdzie przed wojną  mieścił się ośrodek szkoleniowowy dla przyszłych dywersantów. Bliskość granicy z Polską  ukierunkował ośrodek na  inwigilacje Białostocczyzny i Suwalszczyzny. Ośrodkiem szkoleniowym kierował SS Hauptsturmfüher Herman Dylba.
Ze schowka w samochodzie wyciągnąłem podklejoną plastrem mapę i zgodnie ze wskazówkami udałem się w stronę kościoła gdzie dalej spodziewałem się dojść do granicy. Po drodze minąłem pomnik z I wojny światowej - pierwotnie z tablicą w języku niemieckim upamiętniającą żołnierzy poległych w latach 1914-1918. Obecna tablica, dwujęzyczna, poświęcona jest ofiarom obu wojen światowych parafii Żytkiejmy.


Pomik z I wojny światowej (stan z przed 1945)


Pomnik z I wojny światowej
Uparcie posuwałem się w stronę granicy. Zastanawiałem się jak wygląda. Miałem świadomość sztuczności tego rozgraniczenia. Droga przebiega pomiędzy klombami drzew. Ma w sobie coś magicznego. Jakby chciała zaprosić wędrowca do dalszej podróży.

Droga donikąd w zimowej szacie
 Na prostej w oddali zobaczyłem koniec dzisiejszej Polski. Zbliżyłem się. Siermieżna brama robi wrażenie. Ucina drogę którą ma się ochotę wędrować dalej. Być może kiedyś prowadziła do Gumbinnen obecnego Gusiewa?

Koniec  świata w Żytkiejmach (zdjęcie wykonane późną jesienią)
No i tak to wygląda. Jeszcze ostatnie spojrzenie i trochę reflekcji. Kiedy wracałem do samochodu przypomniałem sobie o byłym dworcu kolejowym z czytelną przedwojenną nazwą. Mam wrażenie jakby Smętek nie pozwalał zapomnieć o sobie.

Dawne Schittkehmen dzisiaj Żytkiejemy



Panorama budynku dworca

Współlokatorzy budynku dworca



Zaczęło się od Kirsta

Człowiek tak naprawdę może żyć tylko w warunkach wolności. Temu też poświęciłem całe moje lata, swoją zasobność i osobiste życie. Byliśmy szczęśliwi w Maulach, z dala od wielkich miast i gwarnych targowisk. Stworzyliśmy tu nasz własny świat. Nie był na Boga, doskonały, ale był piękny. Zawsze powtarzaliśmy sobie, że jeśli Bóg sypia gdziekolwiek, jeśli gdziekolwiek może położyć się w spokoju, to tylko u nas, w najodleglejszym zakątku Mazur!

 Jeszcze nie tak dawno temu spędzając każde upalne wakacje nad mazurskimi jeziorami nie zastanawiałem się nad charakterystyczną zabudową z czerwonej cegły z dachami krytymi dachówką, licznymi zdewastowanymi cmentarzami ewangelickimi, urokliwymi lipowymi alejami czy też zapomnianymi szlakami kolejowymi wraz z wiaduktami i pięknymi dworcami świadczącymi o kunszcie budowniczego. Zawsze Mazury w mojej świadomości istniały jako kraina tysiąca jezior udekorowanymi białymi żaglami.

Zaczęło się od Kirsta, ale wcześniej był Zbigniew Nienacki i przygody Pana Samochodzika. Był też Melchior Wańkowicz. Dorastałem do Smętka. Cierpliwie czekał na półce z książkami aż pewnego dnia narodziło się we mnie pragnienie poznania świata Michała Kajki, Ernesta Wiecherta. To było niczym cicha muzyka której brzmienie chciałem poznać. Ale żeby poznać musiało we mnie zakiełkować ziarno, coś w rodzaju blutinstyku.
Ryszard Kapuściński w Buszu po polsku w reportażu Wymarsz piątej kolumny pisał:

"Na ten jeden rodzaj muzyki, który da się słyszeć, przeżyć, zapamiętać, jeżeli się ma blutinstinkt"

Otaczający nas świat zmienia się na naszych oczach. Zmiany te nie omijają Mazur, choć wydaje się, że tu następują wolniej. Mój blog to zapiski, dziennik sentymentalnej podróży po Mazurach. Chciałbym na tych stronach zatrzymać czas, opowiedzieć o mojej miłości do Mazur.